Ocena: ( 10 / 10 )
Głosów: 2 Pobrano: 22 razy.
A 21 — spocony bramkarz z wyraźnym wysiłkiem uniósł kciuk w górę. — OK, można wchodzić" — ledwo był w stanie wydobyć z siebie głos. Walka miała zacząć się o 22, gdy tymczasem już od wpół do piątej pod bramą kłębił się tłum. Gdyby policja zechciała tego dnia przeprowadzić nalot, wszystkie meliny Harlemu stałyby się łupem Nieprzekup-nych. Lecz i stróżów porządku nie brakło w podekscytowanym tłumie. Nikt nie jadł obiadu tego dnia. Bogaci businessmani powracający prosto z zebrań zarządów spółek i śmietanka towarzyska z okolicznych slumsów. Biali, czarni i kolorowi zostawiali w domach płaczące kobiety z głodnymi dziećmi i ścigani gradem najstraszniejszych klątw, zdążali na walkę. Gotowi byli oddać koszulę, aby tylko zająć miejsce jak najbliżej ringu. Szczęśliwcy, którym udało się w ogóle dostać do środka, nie zwracali najmniejszej uwagi na subtelną woń Old Spice'a i hawańskich szmuglowanych cygar, brutalnie przemieszaną z ciężkim zapachem setek spoconych ciał i taniego tytoniu. Oczy wszystkich skierowane były na ring, w oczekiwaniu na obiekt kultu każdego samca w Stanach Zjednoczonych — Kida Kastro, który tego dnia miał stoczyć z Dip Stickiem walkę o mistrzostwo USA w zawodowym boksie. Organizatorzy show liczyli grube pliki kojąco szeleszczących zielonych pieniążków, tłum liczył minuty do momentu ukazania się swojego idola, Kid Kastro liczył na powodzenie, Dip Stick zaś liczył zęby, konstatując ze smutkiem, iż po tej nocy nie będzie już chyba miał tej możliwości.
Punktualnie za kwadrans dziesiąta zamknięto z hukiem bramę. Żelazne wrota stłumiły dziki ryk zawodu tych, którzy pozostali na zewnątrz. Wspólny niesamowity krzyk setek gardeł wprawił nieliczne szyby w drżenie — Kid Kastro ze swym nieodłącznym cygarem wkroczył na ring. Bezkształtna czapka ukrywała jego przedwcześnie wyłysiały czubek głowy. Tuż za nim, dużo mniej pewnie kroczył Dip Stick, spoza grubych okularów czujnie obserwując włochate cielsko przeciwnika. Pochód zamykał sędzia w obwisłych, obciążonych czekami spodniach.
W tej samej chwili, kiedy wskazówka zegara wskazywała dziesiątą, a duża dochodziła dwunastki, tłum zamarł.
Czysty dźwięk gongu zabrzmiał niby dzwon, mącąc podniosłą atmosferę sanktuarium.
Już od dziecka marzyłem o karierze pięściarza, co nikogo nie dziwiło, jako że moim pierwszym słowem było słowo „bokser", a w wieku przedszkolnym najbardziej preferowanym przeze mnie zajęciem było demonstrowanie swoich umiejętności na kolegach z podwórka. Zyskiwałem poklask pięcioletnich panienek w piaskownicach i potępienie rodziców moich partnerów do walki. Pierwsza próba usystematyzowania treningów i codzienne maltretowanie zawieszonego worka z piaskiem przyniosły jedynie wielkie sprzątanie po jego pęknięciu. Potem entuzjazm nieco przygasł, Jean Claud Van Dam me przestał kręcić nowe filmy i w rękawicach bokserskich figurowałem już tylko na mocno zakurzonych fotografiach w rodzinnym albumie. Dopiero teraz, poznawszy Fight Night, pojąłem, co straciłem.
Fight Night to gra dla twardzieli bez najmniejszych skrupułów, gotowych bezlitośnie rujnować swoich rodziców wydatkami na nowy joystick i silniejsze okulary co dwa tygodnie. To gra dla prawdziwych mężczyzn, która z największego leszcza może zrobić człowieka. Po klasówce z fizyki, wizycie u dentysty, jak również i innych klęskach żywiołowych, jedynie głuchy łomot ciała walącego się na deski i jakże podnoszący na duchu widok znokautowanego przeciwnika jest w stanie przynieść umęczonej duszy słodkie ukojenie. Również zasady gry nie wymagają wielkiego intelektu, należy tylko przyswoić sobie najstarsze prawa dżungli.
Tu możesz podzielić się swoją opinią na temat recenzji Walka.