W roku 2047 narodził się nowy rodzaj terrorystów. Wyposażeni w nowoczesną technologię, stworzyli broń siejącą ogromne spustoszenie. Opracowali także urządzenie umożliwiające podróż w czasie. Postanowili zmienić bieg historii poczynając od 1942 roku, zaczęli więc przemycać broń państwom osi. Przywódcy świata w celu zwalczenia wroga wybudowali własną machinę czasu i wybrali najlepszą jednostkę myśliwską... Flying Tigers.
Po tak zachęcającym wstępie naszym oczom ukazuje się mniej zachęcająca strzelanka „lotnicza" Jaya Kramera, która wygląda jak gra z 16-bitowca (bez obrazy) sprzed trzech lat.
Sterujemy myśliwcem z przyszłości, patrząc na niego z góry, jak w River Raid na Atari czy C64 - pojazdem można się poruszać po całym ekranie, który tymczasem przewija się w dół. Nasza maszyna spotyka na swojej drodze inne myśliwce (zaczynając od A6M2 Zero-podobnych), bombowce, sterówce z energią, działka na ziemi itp. Zasada jest prosta: strzelać do wszystkiego, co się rusza, zbierać energię i urozmaiceniom do dwóch typów broni.
W FT mamy 3 scenerie z różnych okresów (rok 1942, 1972 i 2012), a w każdej po kilkanaście misji (co może powodować senność z powodu gry wciąż w tym samym otoczeniu). W menu możemy zmienić liczbę graczy (do 2), sterowanie pojazdem (joy, klawiatura), wyłączyć/włączyć muzykę, dźwięk, zdefiniować klawisze itp. itd.
Wrażenia z gry streszczę do jednego zdania: mógłbym przykleić taśmą klejącą wciśnięty przycisk Fire i iść spać! Niech każdy sam zadecyduje, czy takie gry jeszcze go bawią.
Tu możesz podzielić się swoją opinią na temat recenzji Latające Tygrysy.