W zasadzie rzadko bawię się w łażenie po komnatach i zbieranie przedmiotów, ale dla tej gierki warto zrobić wyjątek, choćby tylko dla jej głównej postaci — Barona Baldrica. Samo przyglądanie się jego starczej, pomarszczonej niczym cytryna gębie dostarczyło mi wiele rozrywki. Mimo że jest arystokratą, ten facet ma maniery pastucha — nie dość, że często zapuszcza paluch w swój kartoflowaty kinol, by nonszalancko poświdrować, to od czasu do czasu coś obraca jego całym jestestwem, jakby cierpiał na potężne wiatry; żre pozostałości po ukatrupionych monstrach, do złudzenia imitujące chlebuś lub wykwintne trufle; łazi jak koślawa kaczka i podpiera się kaprawym kosturem, z którego czerpie moc niezbędną do miotania czarów.
Nasz stetryczały Baron dał się nabrać, jak psia kupka na szufelkę — usłuchał usilnych błagań delegatów z pobliskiej wioski Rimm i wyruszył na spotkanie ciemnych mocy zasiedziałych w wieży Lazarine. Stary piernik jeszcze nie wiedział, że jego dawny (i obecny) wróg — zły i piramidalnie przebiegły Baron Lazaret... eee... tzn. Lazarus — pobudował w pobliżu rzeczonej wiochy dwie budowle: wieżę i fortecę, które zasiedlił wszelkiego typu wrednymi monstrami.
Zadaniem Baldrica nie jest jedynie wykończenie naprzykrzających się potworów. To by było za łatwe. Musi jeszcze znaleźć, umieszczoną w którymś z pokoi na jednym z pięciu pięter, bombę i posłać do diabła Generator Potworów wytwarzający co jakiś czas nową bestię, przypominającą np. plujący ogniem niebieski czajnik na kółkach. Na nieszczęście dla Baldrica to też nie zamyka rozgrywki, bo po wydostaniu się z wieży czeka go jeszcze forteca, gdzie monstrów jest więcej, i to lepiej wykwalifikowanych w tym co robią. Dla zachęty dodam, że w grze budynków jest dwanaście, co daje ok. 600 pokoi do swobodnej eksploracji. A atrakcji czeka wiele: śmiertelne pułapki z trutką (pewnie przeciw gryzoniom, bo umieszczone na podłodze), bomby, spadające z sufitu niczym pensjonariusze domu dla obłąkanych na dźwięk słowa „jesień", czy też pozostawione jakby od niechcenia butelki z przednim jabolem, po których Baldricowi..., a zresztą sami się przekonacie.
Firma Apogee wykorzystała w tej grze bardzo stary pomysł, tak stary, że pamiętający nawet pradziadka Spectruma, ale zręcznie okrasiła go dobrą grafiką i większymi możliwościami głównego bohatera.
Cała impreza zajmuje ok. czterech megsów, lecz trzeba w to jeszcze wliczyć dodatkowe trzy na niezwykle poręczne zgranie stanu poczynań, bo przecież wróg nie śpi...
Zarzutem, który muszę postawić, jest niedoskonałość w kierowaniu zramolałym baronem. Przy używaniu „mychy" lub „strzałek" mijają wieki, zanim do perfekcji opanuje się poruszanie szanowną osobą Baldrica. Jednakowoż nieudolność ta dostarcza graczowi niemało uciechy, gdy kuśtykającą postać Baldrica zmusi do natarczywego gramolenia się na ścianę. Nobliwy staruszek wykonuje w tedy serię kopulacyjnych ruchów, doprowadzających postronnego widza do zadławienia się perwersyjnym śmiechem, a samego stetryczałego maga do przyspieszenia rytmu serca, co skrzętnie odnotowuje usłużny jak zwykle komputer.
Przy tej okazji nie mogę się powstrzymać od wyrażenia od dawna mnie nurtującej tęsknicy za grą, w której można wszystko!. Kto np. nie miał ochoty wypalić całej serii do portretu Adolfa H. w Wolfenstein, żeby aż wióry poleciały?.
Tematyka The Mystic Towers daje w tej materii nieograniczone możliwości - niestety nie wykorzystane...
Tu możesz podzielić się swoją opinią na temat recenzji Mistyczne Wierze.