Ocena: ( 8.35 / 10 )
Głosów: 23 Pobrano: 292 razy.
A niechaj susza opanuje Luizjanę, niechaj Missisipi wyleje! Wszystko byle tam nie jechać! - wściekał się Edward Carnby.
Ten inteligentny detektyw znany ze swoich zamiłowań do nadnaturalnych zjawisk wiedział, że i tej sprawy odpuścić nie może, ale jego wrodzona zdolność do przewidywania kłopotów kolaborująca przy okazji z brakiem instynktu samozachowawczego, choć z dużym grymasem, to musiała popchnąć go do rozwiązania tajemnicy mrocznej posiadłości Derceto.
A Carnby do Derceto wcale nie jechał by rozprawiać się ze złymi mocami, a w poszukiwaniu tajemniczego pianina, należącego niegdyś do uznanego artysty, właściciela Derceto, Jeremy’ego Hartwooda. Powód jego poszukiwań należał do najbardziej prozaicznych jakie można sobie wyobrazić… by instrument drogo sprzedać.
Szybko jednak groteskowość poczynań Carnby’ego zamieniła się w klasyczne polowanie na stwory z piekła rodem, a i przy okazji ekscentryczny detektyw odebrał lekcję historii.
Pianino starego Hartwooda
Wspomniałem już, że słynna posiadłość w Luizjanie była własnością Jeremy’ego Hartwooda. Jednak i w tamtym czasie nie cieszyła się ona wśród okolicznych mieszkańców szczególną popularnością. Wszelkie podania głosiły, że Derceto jest przeklęte i prędzej czy pójdzie dojdzie tam do eksplozji najgorszego zła.
Jeremy Hartwood nie robił sobie zbyt wiele z tych, wydawać by się mogło, prostackich przekazów. Niestety ów jegomość szybko dokonał redefinicji swych poglądów, a właściwie z pewnością dokonałby jej, gdyby nie fakt, że w 1925 roku znaleziono go dyndającego w powietrzu na strychu Derceto. Jego śmierć uznana została za samobójstwo i między innymi z tego powodu policja szybko umorzyła śledztwo. Zresztą sława rezydencji była na tyle namacalna by zniechęcić każdego kto miałby ochotę wyjaśnić przyczyny śmierci Hartwooda.
Każdego poza wspomnianym we wstępie Carnbym, który niejako z chęci wzbogacenia się, postanowił zawitać do Luizjany oraz siostrzenicę Hartwooda, Emily.
Najciekawsze, że i ją interesuje odnalezienie pianina starego Hartwooda, ale bynajmniej nie po to by je sprzedać w ekskluzywnym sklepie z antykami, ale według niej w konstrukcji instrumentu ukryta jest szuflada, w której odnaleźć można list, w którym Jeremy Hartwood wyjaśnia motywy swojego odejścia.
Jedną z tych dwóch postaci przyjdzie nam pokierować.
Szczury na biegunach
Początek tej gry, tak bardzo inspirowanej twórczością Lovecrafta, wygląda zaiste efektownie.
Otóż nasz bohater trafia na strych Derceto (przypomnę, że miejsce, w którym Hartwood wykupił bilet w jedną stronę), a za jego plecami usłyszeć można charakterystyczne zatrzaśnięcie. Jakieś nieokreślone moce zablokowały mu wyjście z Derceto! No, ale naszej postaci nie braknie towarzystwa, bo już w pierwszych sekwencjach przyjdzie nam oddalić się w poszukiwaniu pieprzu bowiem w kierunku Edwarda lub Emily kierować będą się ohydne zombie.
Poza nimi w świecie Alone in the Dark spotkamy jeszcze m.in. olbrzymie mutacje szczurów “na biegunach” :-), pełne poezji zjawy, duchy w różowych wdziankach czy szereg innych jeszcze bardziej dziwacznych stworów.
A do walki z nimi będziemy dysponować ubogim arsenałem, a właściwie tym co będzie pod ręką. Mam tutaj na myśli zastawę stołową Hartwooda, własne pięści i nogi czy stępione miecze pomników z komnat Derceto. W dalszej fazie gry możliwe będzie wyposażenie naszego bohatera w pistolet.
Na szczęście potencjał ofensywny nie stanowi klucza do ukończenia Alone in the Dark. Ważniejszy w rozgrywce okazuje się rozum, bo zagadki tej survival horror przygodówki stoją na wysokim poziomie i dopiero ich bieżące rozwiązywanie umożliwi nam posuwanie się naprzód.
Groza w wersji midi
W pierwszym wydaniu Alone in the Dark sprzedawany był jeszcze na czterech dyskietkach FDD (pamiętacie to? :-)) dlatego trudno posądzić silnik gry o wielowymiarowe szaleństwa.
Na tym większe uznanie zasługuje, jak to mawiał mój znajomy, w pełni trójwymiarowa grafika, bo jakby nie patrzeć pierwszy Alone in the Dark takową dysponuje. Co prawda nasz bohater porusza się jakby miał gacie cięższe o parę kilogramów… ołowiu, co znacząco podnosi poziom trudności gry, ale kto by się tym przejmował? Bardziej ekstremalne refleksje przychodzą dopiero gdy nasi przeciwnicy okazują się dwa razy szybsi od nas.
Za to oprawa dźwiękowa stoi na najwyższym poziomie. Już same muzyczki w grze tworzą klimat grozy i opętania, a liczne dźwięki występujące w Alone in the Dark nagle i niespodziewanie mogą przyspieszyć o szybsze bicie serca. Ten element gry w ogóle się nie zestarzał!
Zbliżając się do końca wspominek o Alone in the Dark muszę przyznać, że przeżyłem raz jeszcze porządny kawałek wciągającej przygody. Co prawda ta pozycja nie stanowi mojego ulubionego typu przygodówek, ale jej liczne elementy jak klimat grozy, zapach twórczości Lovecrafta czy nastrojowa oprawa audio są w stanie przyciągnąć na dłużej.
Musisz sięgnąć jeśli… lubisz horrory z Tobą w roli głównej, nie chorujesz na serce i jesteś w stanie wytrzymać presję ciężkiego Carnby’ego.
Konrad
autor bloga Retro - Kadabra, na którym również dostępna jest ta recenzja:
http://retrokadabra.wordpress.com
Zobacz także:
ALONE IN THE DARK
Solucja
Sam w ciemności
alone in the dark
Alone in The Dark
Tu możesz podzielić się swoją opinią na temat recenzji Alone in the Dark.