Ocena: ( 8.35 / 10 )
Głosów: 23 Pobrano: 292 razy.
H.P. Lovecraft był jednym z największych mistrzów horroru. Na motywach jego książek powstało co najmniej kilkanaście gier. Jedną z pierwszych, a zarazem najlepszych, było
Alone In The Dark. Program ów ukazał się w 1992 roku, w czasach, kiedy gry były płaskie jak deska, krótkie i na ogół niesamowicie trudne (w porównaniu do dzisiejszych). Wykorzystując te słabości współczesnych mu tytułów AITD zaoferował coś więcej. Zaoferował survival horror. Klasyczny, niezbyt rozwinięty wówczas gatunek, który dziś, w czasach triumfów PSX-owej serii
Resident Evil, jest na fali. Strach i zombiaki kochają bowiem wszyscy - albowiem wiąże się z nimi zarówno krew, jak i adrenalina & emocje. Podobnie było i wówczas. Gracze anno domini 1992 również szaleli za jatką pełną juchy i umarlakami stąpającymi po ekranie. I tak dzieło francuskiej kompanii Infogrames, znanej wówczas głównie dzięki strategii z elementami zręcznościówki - North & South, odniosło sukces, o którym wielu marzyło.
Ale po kolei. AITD opowiada o dzielnym prywatnym detektywie Edwardzie Carnbym, sympatycznym, nieco podtatusiałym wąsaczu (podobno to starszy brat Pegaza z
Secret Service), którego sytuacja finansowa zmusiła do przyjęcia kolejnego zlecenia. Niejaka Emily Hartwood (druga postać w grze - jeśli ktoś nie lubi detektywów...) wynajęła go, by przeprowadził śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci jej wuja Jeremiasza. Facet powiesił się na strychu, jednak powszechnie wiadomo, iż wpływ na ów zgon miał kiepski stan psychiczny denata (tzw. obłąkanie). A wszystko przez Decreto - potężną willę, w której nieszczęsny wuj zamieszkiwał. Emily pragnęła, by Edward rozejrzał się po domu, to jest przyjrzał się dokładniej sprawie, a przy okazji przyniósł list, który ani chybi denat jej pozostawił. Carnby wsiadł więc w swój ulubiony samochód i po półgodzinnej jeździe był już na miejscu. Swe kroki skierował na strych, gdzie nie dalej niż miesiąc wcześniej policja znalazła ciało zmarłego. Tam właśnie rozpoczął poszukiwania...
AITD miała jeden niepodważalny atut - niesamowitą grafikę wykorzystującą (w 1992 roku) trójwymiarowe modele postaci! Przypominało to cuda, jakie dziś widzimy chociażby w
Nocturne czy mającym już kilka lat City Of Lost Children, oczywiście w odpowiednio prostszym (patrz wymagania sprzętowe) wydaniu. Gracz steruje postacią składającą się z kilkudziesięciu płaszczyzn, łazi wraz z nią po wcześniej przygotowanych tłach przedstawiających fragmenty nawiedzonego domu. Obraz zmienia się co kilka chwil, a to za sprawą kamer, z których bohater jest obserwowany. Nie są one "latającymi oczyma gracza", takimi, jakie goszczą w grach TPP. Przytwierdzono je na stałe w różnych częściach domu, np. pod sufitem, w kącie, czy choćby w korytarzu. Pokazują one jeden i tylko jeden fragment pomieszczenia, w którym się znajdują. Objawia się to często delikatnymi zaburzeniami perspektywy, nie mówiąc już o sytuacjach, kiedy kamera filmuje akcję pod pewnym kątem
(Devil Inside się przypomina). Na szczęście po chwili zabawy człowiek przyzwyczaja się to takiej prezentacji otoczenia i plumka sobie w najlepsze. Zaletą grafiki
AITD jest również niezwykle trafne dobranie palety kolorów. Gra utrzymana jest w mrocznych, nieco strasznych klimatach, dominują więc beże, brązy, zgniłe zielenie i szarości, zupełnie tak samo jak w najlepszych horrorach klasy B. Bardzo kiepsko wyglądają dziś potworki; w większości przypadków śmieszą zamiast przerażać, nieraz też człowiek zastanawia się, co tak naprawdę widzi na ekranie - bo ani zombiaka, ani latającego kurczaka to nie przypomina... Oprawa dźwiękowa gry jest przyzwoita, choć na dobrą sprawę muzyki w
AITD jest niewiele. Grunt, że trzyma ona poziom 1992 roku, co oznacza, że miłośnicy jakichś bardziej rozbudowanych kawałków mogą o nich zapomnieć.
A co z fabułą? Ano, tuż tym, jak Carnby przybył na strych Decreto, rozpoczęła się zabawa. Okazało się bowiem, że dom opanowany jest przez rozmaite stwory; począwszy od zwykłych umarlaków, przez duchy i kropkowane stworki, po zaklęte obrazy i gigantycznego robala przekopującego się przez zwały piasku poniżej poziomu piwnic. Detektyw zbierał rozmaite przedmioty, używał ich gdzie tylko zdołał, strzelał ze strzelby i z rewolweru, walczył na miecze, biegał, skakał i robił wszystko to, co prawdziwy bohater gry akcji robić powinien. Zagadki w
AITD były rozmaitej maści, niektóre bardzo łatwe, inne niesamowicie trudne, wszystkie jednak dawało się rozwiązać, wystarczyło tylko logicznie pomyśleć. Zabawa wciągała, acz język angielski okazywał się być nieodzowny.
Dziś - w 8 lat po fakcie - AITD wciąż pozostaje tytułem przyzwoitym. Jego magia wciąż działa, i to niekoniecznie za sprawą dwóch kolejnych części, które były, mówiąc delikatnie, przęciętniakami... Ponieważ zaś robią już
AITD 4, proponuję wam sięgnąć po jakiś zakurzony dysk starszego brata i odpalić pierwszego
Alone. Z pewnością stracicie kilka jakże cennych godzin.
Zobacz także:
ALONE IN THE DARK
Solucja
Alone in the Dark
Sam w ciemności
Alone in The Dark
Tu możesz podzielić się swoją opinią na temat recenzji alone in the dark.