Ocena: ( 8.89 / 10 )
Głosów: 9 Pobrano: 119 razy.
Jest rok 2011. Na świecie panuje chaos. Kryzys energetyczny spowodowany krwawą pacyfikacją mocarstw naftowych Zatoki Perskiej wywołał m.in. drugą wojnę secesyjną, zakończoną odłączeniem się Alaski od Stanów Zjednoczonych. Pożary pól roponośnych tego stanu powiększyły dodatkowo rozmiary kryzysu. Od rozpadu ZSRR w państwach Europy Środkowej wciąż panuje anarchia, wzrost tendencji nacjonalistycznych wywołuje nowe konflikty lokalne. Prowincja Quebec walczy o oderwanie się od Kanady, w Ameryce Południowej codziennie nowy pucz. W tych warunkach przemoc staje się normalnym narzędziem polityków i biznesmenów. Zapotrzebowanie na podręczne siły zbrojne prowadzi do odrodzenia starodawnej profesji najemnika. "Psy wojny" przesia-dły się na nowoczesne myśliwce, formując dywizjony lotnicze i oferując swoje usługi każdemu, kto jest w stanie zapłacić. Sumienie i moralność są rzadkim zjawiskiem na bezwzględnym rynku najemników, zawsze jednak znajdą się odszczepieńcy. Należy do nich James Stern, dowódca słynnego ze swej skuteczności dywizjonu Wildcats. Znany jest z tego, że nie przyjmuje zamówień pociągających za sobą ofiary wśród ludności cywilnej - niezależnie od proponowanej zapłaty. Dziś zostaniesz jednym z jego ludzi. Jeśli nie zginiesz, pilotując swojego F-16 w niebezpiecznej misji, czeka cię szybki awans -Stern planuje wycofanie się ze stanowiska dowódcy.
Reakcje samolotu poznawałem w czasie lotu na dużej wysokości nad morzem. Czyste niebo, ziemia zasłonięta mgiełką - nic ciekawego. Efekty przeciążeń i oślepiające słońce znane już z innych symulatorów. Poczuwszy się pewnie za sterami, biorę kurs na miasto. Trzy mile od celu przez mgiełkę coś zaczyna prześwitywać. Wypuszczam klapy i hamulce. Po kilkunastu sekundach jestem już nad miastem. Przyznaję, że z lekka mnie przytkało - domki, domki, domki, uliczki, trawniczki... Kontrolnie zrzucam bombę na skrzyżowanie w centrum i włączywszy "Weapon view" napawam się widokiem spadających 250 kilogramów nagłej śmierci. BUM! Lecimy dalej. Zapatrzony w swoje dzieło nie zauważyłem, że przeleciałem już nad miastem. Ostry zakręt i wracam. Spośród niskiej zabudowy sterczy kilka potężnych wieżowców. Coś pięknego! Otacza je kompleks mniejszych budynków i parkingi. Widok jest tak rzeczywisty, że przez dłuższą chwilę krążę, podziwiając efekty cieniowania Gourauda, użytego do wypełnienia powierzchni. Miasto z bardzo małej wysokości okazuje się płaskie, tylko wieżowce są naprawdę 3D. Bombka na pożegnanie i odlatuję w stronę ujścia rzeki Na mapie komentarz: "Fly the canyon". Rzeczywiście, rzeka płynie dnem głębokiego wąwozu. Lecę z prędkością dźwięku między stromymi ścianami. Zakręt w prawo... wąwóz zaczyna się zwężać. Kolejny zakręt zacieśnia się, przez chwilę celuję skrzydłem w słońce... udało się. Nie widzę dalszej drogi, skaty zasłaniają niebo. Wznoszenie, zakręt w lewo, rzeka ginie pomiędzy schodzącymi się nożycami ścian. Pogłębiam skręt, wychodzę na prostą. Tu i ówdzie coś rośnie na skalnych półkach. Nagle rzeka się kończy, urwiska uciekają na boki. Przede mną mgła, która nagie ciemnieje i zamienia się w zajmującą całe pole widzenia ścianę! Drążek na siebie, F-16 reaguje bardzo szybko... na szczęście. Na wysokości 6000 metrów przechodzę do lotu poziomego. To było naprawdę mocne. Teraz potrenuję trochę walkę powietrzną. Najpierw wypróbować broń... Przeciwnikiem będzie Tu-95 "Bear", sowiecki bombowiec strategiczny z lat 50. Bezbronny, niezgrabny cel. Zamawiam trzy sztuki. Wysokość 25000 stóp. W odległości 2 mil głowica naprowadzająca łapie namiar. Jeden Bear trafiony Sidewinderem dymi, ale leci dalej. Następny pocisk załatwia sprawę. Zbliżam się na ćwierć mili, zwalniam i otwieram ogień z działka. Sypią się jakieś kawałki, po chwili z silnika bucha płomień i kolejny Tu spada jak kamień. Przenoszę ogień na ostatni samolot. Nie robi żadnych uników, leci prosto przed siebie. Odpadają blachy, pojawia się dym... trzysta metrów przede mną pół nieba pochłania olbrzymia eksplozja. Seria musiała rozpruć zbiornik paliwa. Zawracam w stronę bazy. Pora zmierzyć się z godniejszym przeciwnikiem. Trzy Migi-21 (tak, w 2011 roku sporo tych zabytków jeszcze lata!) z doświadczonymi pilotami dadzą mi przedsmak prawdziwej (choć symulowanej) walki. Znowu na 25000. Trzy małe kropki błyskawicznie rosną i śmigają z lewej, z prawej i nade mną. Zawracam, zmniejszając prędkość. W walce kołowej F-6 nie ma sobie równych, poza F-22 i YF-23 z odchylaniem ciągu. W ostrym zakręcie szybko łapię pierwszego Miga w celownik. Pisk głowicy, odpalam - jednego mniej. W tym czasie drugi zaszedł mnie od tyłu. Smugi pocisków tną niebo wokół kabiny. Za mną głuchy huk. Nie mam czasu sprawdzać uszkodzeń, kolejny zakręt przenosi mnie za plecy mojego prześladowcy. Strzelam Sidewindera, szlag! stracił namiar. Wysuwam klapy, jeszcze bardziej zacieśniając zakręt. Mig jest gdzieś pode mną, odwracam maszynę na plecy, nurkuję i przechodzę w półpętlę, przez moment podziwiając starannie wycieniowane śnieżne wierzchołki gdy wyrównuję sto metrów nad nimi. Słyszę pisk, ciągnę jeszcze w górę i w prawo - jest, jak ręką sięgnąć. Wylot dyszy staje się centrum świata dla głowicy pocisku, gdy silnik rakietowy pcha go do celu. Kolejne BUM! Wznoszę się spiralą, szukając ostatniego wroga. Rozglądam się na wszystkie strony, wreszcie jest - z lewej i trochę powyżej. Wejście mu na ogon jest kwestią sekund. Nie mam sygnału, co jest? Na ekranie uszkodzeń prawe skrzydło i działko świecą się czerwono. Nie mogę odpalić pozostałych trzech pocisków, nie mam też działka - seria Miga musiała rozpieprzyć elektronikę. Nagle z myśliwego staję się ofiarą Ucieczka nie ma sensu, Mig-21 jest może mało zwrotny, ale prędkość w locie poziomym ma większą niż ja. Na razie manewruję tak, aby nie dać mu wejść mi na ogon. Sytuacja jest bez wyjścia. Kołując, schodzimy coraz niżej, wzgórza pod nami rysują się z groźną ostrością. Mig gdzieś się zapodział, jest chyba z tyłu! strzela! zaczynam wywrót, tuz pode mną przemyka plaża, wysokościomierz na zerze - przeciążenie 9G, wszystko ciemnieje - ciemność... Za mną głuchy grzmot eksplozji. Wyciągnąłem ze śmiertelnego nurkowania tuż nad falami. On nie.
Pierwszy raz zdarzyło mi się zwyciężyć w walce powietrznej bez użycia broni, dzięki błędowi przeciwnika. Naprawdę coś nowego. A dalej jest jeszcze ciekąwiej. Po wypełnieniu formularza wstępuję w szeregi najemników. Jeepem wjeżdżam na teren bazy Wildcats w Istambule. W hangarze stoi kilku pilotów, chwila pogawędki wciąga mnie w luźną atmosferę panującą wśród członków dywizjonu. Drzwi z lewej strony prowadzą do biura Virgila Beetlebauma, księgowego sp. z o.o. "Wildcats". Wychodzę po wysłuchaniu potężnej dawki narzekań na poziom wydatków. W powietrzu nie ma czasu na zastanawianie się. czy zrzucić na cel bombę MK-82 za 10 tys.. czy może wystrzelić Mavericka za 100 tys. USD. O rym trzeba myśleć przed startem. Drzwiami na prawo wchodzę do pokoju, w którym na wojskowym łóżku śpi piękna nieznajoma. Dotykam jej (kursorem]... "Load game"? Liczyłem na coś bardziej ekscytującego. Wracam do hangaru. Gruczoły precz, sława czeka.
Tyle luźnych impresji, czas na uwagi techniczne. Strike Commander nie dorównuje bogactwem oferowanych samolotów wielu innym symulatorom: latamy tylko na F-16. Ale za to jak latamy! Precyzja w oddaniu szczegółów jest zdumiewająca. Zwykły widok z kabiny pozwala dokładnie określić nie tylko typ samolotów przeciwnika, ale i ich uzbrojenie. W czasie walki przy skrajnym zbliżeniu się do wrogiego samolotu nie sposób dostrzec żadnych braków w jego budowie. Dopiero Object Viewer, służący do zapoznawania się z obiektami występującymi w grze, ujawnia prawdę: samoloty są równie kanciaste jak w innych współczesnych symulatorach, ale cieniowanie Gourauda, użyte do wypełniania płaszczyzn i świetnie dobrane wzory wypełniające (texture) powodują złudzenie płynności krzywizn.
Wierność odtworzenia szczegółów technicznych stoi na niższym poziomie niż na przykład w F-1 17A czy Falcon 3, ale ułatwia to grę - nie trzeba obciążać sobie pamięci rozbudowaną kla-wiszologią. Stopień trudności można dopasować do potrzeb zarówno nowicjusza, jak i powietrznego asa - ja włączyłem sobie ułatwione trafianie z działka. Przedtem było ono właściwie bezużyteczne. Kompletni nowicjusze w czasie pierwszych kilku misji nauczą się zapewne podstaw walki powietrznej. Przez ten czas odpowiedzialność za powodzenie misji spoczywać będzie na skrzydłowym. Na szczęście piloci z dywizjonu Wildcats radzą sobie bez pomocy gracza, oczywiście do czasu.
Przy całej swojej technicznej maestrii, Strike Commander nie wyznacza nowej ery w rozwoju symulatorów lotniczych. Szczególnie niektóre produkty Microprose czy wspomniany Falcon 3 firmy Spectrum Holobyte dorównują mu pod względem doskonałości symulacji. Tym, co odróżnia produkt Origin od konkurencji, jest rozgrywająca się na drugim planie akcja w stylu gier przygodowych. Daje ona graczowi potężną motywację w postaci brzęczących pieniędzy, koniecznych, aby utrzymać interes w ruchu. Wybór misji należy do ciebie, a konsekwencją porażki nie jest reprymenda ze strony bezosobowego dowództwa, ale krach finansowy całego dywizjonu.
Zobacz także:
SC
Opis gry
"Crysis" tamtych czasów, zabójca 386 i swojego twórcy
Tu możesz podzielić się swoją opinią na temat recenzji Strike!.